Rhythm of War

Tytuł
Rhythm of War
Autor
Brandon Sanderson
Data premiery
17/11/2020
Liczba stron
1230
Wydawnictwo
Gollancz

“Rhythm of War” jest czwartą częścią epickiej sagi “Archiwum Burzowego Światła” Brandona Sandersona. Dzięki wydawnictwu Gollancz biorę udział w UK Blog Tour, mającej na celu celebrację premiery tej długo wyczekiwanej książki. Dlatego podzielę się z Wami moimi wrażeniami po przeczytaniu pierwszej części powieści (całość składa się z pięciu części, angielskie wydanie ma około 1200 stron, więc przygotujcie się na to!).

Na “Rhythm of War” czekałam odkąd skończyłam czytać “Dawcę Przysięgi” w 2017, czyli szmat czasu. Zrozumiałe jest więc, że jestem niezwykle podekscytowana, kiedy książka w końcu trafiła w moje ręce! Tak jak i poprzednie części cyklu, również tutaj w prologu dostajemy retrospekcję z dnia, w którym król Gavilar został zamordowany, tym razem jednak doświadczamy jej z perspektywy jego żony, Navani. I już tutaj, od samego początku, czeka nas niespodzianka, gdyż ów najbardziej celebrowany i opłakiwany król przedstawiony jest w zupełnie innym świetle niż dotychczas. Dowiadujemy się również nieco więcej o brzemieniu jakie dźwiga Navani i jej wewnętrznej motywacji, co dodaje jej postaci głębi.

Przez rok, który minął od wydarzeń z “Dawcy Przysięgi”, świeżo utworzona koalicja ludzkich królestw wciąż tkwi w wyczerpującej wojnie przeciwko Pieśniarzom, lecz żadna strona nie zdobyła znaczącej przewagi. Jednak sytuacja może ulec zmianie już wkrótce, gdyż ludzie opatentowali technologie tak zaawansowaną, że jest ona obca nawet starożytnym Stopionym. Najlepszym przykładem tego postępu jest latający statek projektu Navani. Autor nawet pokusił się o szczegółowe wyjaśnienie w jaki sposób ten wynalazek działa, z wykorzystaniem fabriali i ich różnych właściwości, ale niestety mój mózg jest zdecydowanie za mały, żeby to wszystko ogarnąć.

Po krótkim wstępie zostajemy wrzuceni w sam środek akcji. Kaladin i jego Wiatrowi stają do walki z latającymi Stopionymi, zapewniając nam jazdę bez trzymanki. Pojawiają się również nowe odmiany starożytnych Pieśniarzy, co sprawia, że Kaladin jest niezwykle zajęty. Dzięki temu czytelnik już od pierwszych rozdziałów jest wciągnięty na powrót w ten niesamowity świat jakim jest Roshar.

Kiedy zaczęłam czytać tę książkę uświadomiłam sobie jak bardzo tęskniłam za bohaterami i ich przekomarzaniami. Moją absolutną faworytką już od pierwszych stron jest Syl. Uwielbiam wszystkie jej żarciki, przytyki i to, jak nieustannie poucza Kaladina. Śmiałam się jak wariatka przy każdej kolejnej obserwacji otaczającego jej świata, które były tak absurdalne, a jednak wciąż logicznie poprawne.

Już w pierwszej części mamy również miłą niespodziankę dla wszystkich hardcorowych fanów Cosmere, którzy uwielbiają doszukiwać się elementów łączących różne części tego uniwersum.

Moim zdaniem pierwsza część książki jest zbalansowana perfekcyjnie. Mamy tu krótki wstęp z podsumowaniem wydarzeń od końca “Dawcy Przysięgi”, ale również zalążki nowych intryg i odkryć, które obiecują interesujący postęp akcji w dalszej części powieści. Ja, jako wierna fanka autora, jestem zachwycona początkiem. Jak zwykle powieść czyta się szybko, i zostajemy wciągnięci z miejsca do tego pełnego cudów świata. Pisząc tę recenzję już mnie ręce świerzbią, żeby kontynuować lekturę, więc jak już przeczytam całość to z pewnością podzielę się z Wami moimi wrażeniami.

Jeśli jesteście fanami “Archiwum Burzowego Światła” albo samego autora, to nie muszę Was zachęcać to sięgnięcia po tę książkę. Jeśli nie mieliście jeszcze okazji zapoznać się z twórczością Brandona Sandersona, a lubicie epicką fantastykę – o rety, niemal Wam zazdroszczę, że tyle wspaniałych opowieści jeszcze wciąż przed Wami! Biegnijcie czytać szybciutko, raz, raz! Podziękujecie mi później.