Władczyni Mroku

Tytuł
Władczyni Mroku
Autor
K. C. Hiddenstorm
Data premiery
15/05/2019
Liczba stron
557
Wydawnictwo
Wydawnictwo Kobiece

Władczyni Mroku jest debiutancką powieścią K. C. Hiddenstorm, a już wkrótce, 15 maja, będzie miało premierę nowe wydanie z przepiękną okładką. Dzięki uprzejmości autorki mogłam książkę przeczytać przed ponowną premierą, za co serdecznie dziękuję!

Władczyni Mroku to powieść przede wszystkim o wielkiej miłości, która nie zna granic. Ponadto nic tu nie jest czarno białe - demony potrafią kochać nieskończenie, a aniołowie często błądzą i dają się zwieść swoim własnym żądzom. Akcja dzieje się równolegle na ziemi, w piekle oraz w niebie oraz w krainach “pomiędzy”.

Główną bohaterką jest trzydziestoletnia Megan, która nie wyróżnia się niczym specjalnym, poza pięknym tatuażem na plecach o kształcie anielsko-demonicznych skrzydeł. Nie jest ona szczęśliwa i wciąż czuje się zagubiona, czegoś jej w życiu brakuje, lecz nie potrafi zdefiniować czego. Pewnego dnia jednak, jej życie zaczyna się zmieniać, a wokół niej zaczyna się dziać coraz więcej dziwacznych rzeczy, których nie potrafi wyjaśnić.

Tymczasem Lucyfer, Książę Ciemności, utracił swą ukochaną Władczynię Mroku, Lilith, więc pełen wściekłości i goryczy wyrusza na jej poszukiwanie. Nie zawaha się przy tym przed rozlaniem morza krwi, a nawet wypowiedzeniu wojny samemu niebu, byle tylko odzyskać utraconą ukochaną.

Motyw przewodni książki jest bardzo wdzięczny - wieczna miłość, która przetrwa wszystkie próby i pokona wszelkie przeszkody. Rozdzieleni kochankowie, którzy nawet pomimo wiszących na nich czarów/amnezji/wszelkich innych zakłóceń, podświadomie wiedzą, że spotkali tę jedyną osobę, bratnią duszę. Uczucie, którego nie da się zabić. Tu dodatkowo autorka wplotła nam anioły i demony tworząc pełną magii i brutalności opowieść.

Co jednak mi w książce bardzo przeszkadzało, to styl. Autorka ma silną tendencję (w tej konkretnej książce) to wtrącania sarkastycznych i pseudo-zabawnych porównań w każdym możliwym miejscu. W zamiarze miały być humorystyczne, mi jednak wybitnie one nie podeszły. Czasem, kiedy scena była naprawdę mroczna i brutalna, te porównania sprawiały, że parskałam z niedowierzaniem śmiechem i kompletnie nie potrafiłam się wczuć w klimat. Co więcej często były one zupełnie niepotrzebne czy wręcz niesmaczne. Zaznaczyłam sobie wiele przykładów, ale przytoczę tu tylko jeden, który jest kwintesencją tego, co mi się nie podoba:

“W gardle zaległa mi dławiąca gula, coś jakby kłębek włosów wyciągniętych z odpływu umywalki.”

Naprawdę uważam, że czytelnik potrafi sobie wyobrazić co to jest “gula w gardle” i nie ma potrzeby nazbyt szczegółowych opisów.

Tego typu komentarze były również wygłaszane przez wewnętrzny głos głównej bohaterki. Tutaj przyznaję, pasował on do butnej i nieprzebierającej w słowach Megan, więc jeszcze byłoby to do zaakceptowania. Jednak, niestety, zdarzało się, że dokładnie ten sam głos, w tym samym tonie, wygłaszał kwestie przy rozdziałach z perspektywy Lucyfera, czy Gabriela. Co już nie było takie fajne, bo czytelnik ma wrażenie, jakby wszechwiedzący narrator siedział w głowach wszystkich bohaterów i rzucał sarkastyczne uwagi na prawo i lewo.

Opowieść jest jednak ciekawa, zwłaszcza jeśli jesteście fanami historii miłosnych. I pomimu tak irytującego mnie osobiście stylu, jest tu również multum naprawdę pięknych cytatów o uczuciach zdolnych przezwyciężyć wszelkie przeciwności. No i nowa okładka jest przepiękna. Do tego szalenie zakochany Lucyfer, przystojny Książę Ciemności, z pewnością umili Wam niejeden wieczór!

***